niedziela, 31 stycznia 2016

IMPLANT ANTYKONCEPCYJNY PO CIĄŻY

      

 

     Implant antykoncepcyjny jest doskonałą propozycją dla kobiet, u których występuje szereg przeciwwskazań do stosowania antykoncepcji doustnej. 
To idealny wariant antykoncepcji dla kobiet, będących w okresie poporodowym, a w szczególności matek karmiących piersią. Jest to bowiem okres, w którym macica ulega ciągłemu obkurczeniu. 
Dlatego antykoncepcja w postaci implantu jest w tym czasie bezpieczniejsza od wkładki, która niesie za sobą ryzyko przemieszczenia i przebicia macicy.    
        Implant antykoncepcyjny w swoim składzie zawiera etonogestrel, czyli syntetyczny hormon żeński podobny do progesteronu. Należy zaznaczyć, iż substancja czynna przenika w niewielkich ilościach do mleka matki. Nie ograniczając wydzielania mleka i jego jakości.

         Działanie implantu polega na uwalnianiu do krwiobiegu jego niewielkiej ilości. Implant zbudowany jest z etylenu i octanu winylu kopolimeru, czyli plastiku, który nie ulega procesom degradacji w organizmie.
W swej budowie zawiera także nie wielką ilość baru siarczanu, co sprawia że jest widoczny podczas prześwietlenia rentgenowskiego.
       Działanie substancji etonogestrel zapobiega uwalnianiu komórki jajowej z jajnika, a także powoduje zmiany w śluzie szyjkowym macicy.  Implant ma postać elastycznego pręcika o długości 4 cm i średnicy 2 mm- przypominającego  zapałkę.
Implant antykoncepcyjny może być stosowany u kobiet z żylakami kończyn dolnych, palących czy też z nadwagą. Także u kobiet, które nie mogą przyjmować estrogenów.  Termin działania implantu wynosi 3 lata

       Przed założeniem implantu lekarz przeprowadza badanie ginekologiczne wraz z badaniem usg, w celu wykluczenia pojawienia się przeciwwskazań do stosowania antykoncepcji w tej formie.  
Z reguły implant zakładany jest pomiędzy 1 a 5 dniem cyklu miesiączkowego. 
      W moim przypadku był on założony miesiąc po cesarskim cięciu. Bez znaczenia był, wówczas cykl miesiączkowy, gdyż cykl ten u mnie nie występował. Byłam świeżo upieczoną matką karmiącą.

      Rozpoczynając aplikowanie implantu, lekarz w pierwszej kolejności zdezynfekował powierzchnię mojego ramienia. Implant jest zakładany bezpośrednio pod skórę w wewnętrzną stronę ramienia. 
Ramię wybierane jest ze względem na nasze silniejsze preferencje w zakresie praworęczności lub leworęczności.
      Następnie lekarz znieczula miejscowo okolicę wprowadzenia implantu. Znieczulenie podawane jest w formie zastrzyku. Po podaniu lekarz lekko przyciska miejsce wkucia, w celu rozprowadzenia środka znieczulającego. Moment oczekiwania na działanie znieczulenia. Po czym za pomocą specjalnego jednorazowego aplikatora zakładany jest implantPrzez naciągnięcie dźwigni aplikatora lekarz umieszcza implant pod skórą w obszarze znieczulonym. Realizacja zabiegu kończy się na założeniu opatrunku. 
 Zabieg trwa około 4-5 minut i dzięki znieczuleniu jest bezbolesny. 
       Koszt założenia implantu wynosi od 1000- 1200 zł. Nie jest to mało, ale implant jest na 3 lata, więc w ostatecznym rozrachunku wychodzi taniej niż tabletki i wizyty, przez ten cały okres czasu. 
Ponadto ten sposób antykoncepcji jest bardzo wygodny, gdyż o tabletce zawsze można zapomnieć, a tutaj nie ma takich obaw.  Środek ten zachowuje całodobowo swą skuteczność.

       Po założeniu implantu na ramieniu robi się zaczerwienienie, jak po uderzeniu. Później krwisty siniak, który po dwóch tygodniach przybiera barwę żółtą i zaczyna intensywnie zanikać.
Krwawienia miesiączkowe mogą ulec zmianom, albo nie występować w ogóle. Mogą występować nieregularnie lub rzadziej. Jeżeli występują sporadycznie, wówczas obniżają się również koszty ponoszone na zakup tamponów lub podpasek. W tym przypadku implant może być sposobem na pozbycie się bolesnych i długotrwałych miesiączek.  
        Gdy krwawienia mają postać niekończącej się opowieści, wówczas należy od razu udać się do lekarza, by ten przepisał tabletki na ich uregulowanie i wstrzymanie.

        Każda pacjentka otrzymuje Kartę użytkownika implantu. Karta zawiera imię i nazwisko pacjentki, datę założenia implantu, numer serii oraz przewidywana datę usunięcia. Krata również określa miejsce, w którym implant został założony. Wskazuje ramie lewe lub prawe.   
Kolejną rzeczą, z której byłam zadowolona z działania implantu była moja cera - wyraźnie mi się poprawiła, włosy nie wypadały, a na wadze straciłam ładnych parę kilogramów, co też zaliczam na plus.
 Odczuwałam przypływ energii.
   
      Jestem posiadaczka implantu od roku.U mnie tak naprawdę nie było żadnych minusów. Jednak jest to lek i każdy organizm może zareagować na niego w sposób indywidualny. 
 Z implantem jest tak, jak z każdym innym rodzajem antykoncepcji. Po prostu trzeba spróbować. 
    Zanim zdecydujemy się na tą metodę antykoncepcji możemy przetestować reakcje organizmu na progestagen biorąc zastrzyk Depo-Provera w dwóch dawkach czyli przez pół roku. 
    W każdym czasie można zaprzestać stosowania implantu podskórnego poprzez jego usunięcie. Wyeliminowanie implanta z ramienia odbywa się przez nacięcie skóry skalpelem, po czym jego wyciągnięcie pincetą i zszycie miejsca nacięcia.Odbywa się to w znieczuleniu miejscowym. Jednak jest to uregulowane przyjętą praktyką lekarską, bowiem mój następny implant ma zostać wszczepiony bez konieczności usuwania pierwszego implanta, którego funkcja już wygasła.  

Podsumowując, dla mnie implant to wybawienie i  najlepszy sposób antykoncepcji. 

środa, 27 stycznia 2016

WYPRAWKA DO SZPITALA W SZCZEGÓLE

       Dziś rozważania na temat : co należy mieć w torbie szpitalnej? wraz z rzetelną opinią  w zakresie przedmiotów tworzących  zawartość mojej torby szpitalnej.

      Jeżeli ciąża przebiega bez komplikacji to pakowanie torby można rozpocząć między 34-36 tygodniem ciąży. Gdy jest inaczej, wówczas nasza torba powinna całodobowo oczekiwać na alarm typu dzidzia nadchodzi...
      Torba może mieć formę walizki lub nawet standardowej i obszernej torby sportowej. Nie tyle dla mnie, co dla mojego męża, pomykającego po szpitalu za mną i za prowadzącą pielęgniarką z izby przyjęć - walizka była świetnym rozwiązaniem z uwagi na kółka i wygodną wyciąganą rączkę umożliwiającą jej toczenie po powierzchni.
    W pierwszej ciąży głównie ze względu na brak doświadczenia, spakowałam się za późno, co spowodowało, iż brakowało mi wielu rzeczy. Brak ten powodował niesamowity dyskomfort, zarówno praktyczny, a przede wszystkim psychiczny.
W obu ciążach rodziłam w szpitalach oddalonych o 30 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania.
Tak więc, dowóz brakujących rzeczy wypisanych w kilkunastu SMS-ach trwał dość długo. Musiałam odczekać ośmiogodzinny czas pracy męża, przygotowania rzeczy i drogi. Szpital zapewniał ubranie dla noworodka.  Jednak nie ma co się oszukiwać, nie były to urocze ubranka.
Po urodzeniu maleństwa patrząc na ustrojone w nowe ciuszki dziecko współlokatorki szybko pożałowałam, że nie spakowałam swoich ciuszków. Szczerze moje dzieciątko wyglądało w tym odzieniu biednie... Nie wspomnę o dostępnej w szpitalu kruszącej się ligninie...
      To doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że w torbie do szpitala ważne jest by mieć wszystko swoje.
Nie ważne co zapewnia szpital. Nigdy, bowiem nie wiemy jakiej jest to jakości. Mając swoje rzeczy możemy decydować czy korzystamy z zapewnionych przez szpital czy swoich. Dzięki sobie mamy zapewnione dwa wyjścia. Naprawdę posiadanie swoich rzeczy poprawia samopoczucie. W pewnym sensie mamy poczucie niezależności.
      I tak w drugiej ciąży pakowanie walizki rozpoczęłam od szóstego miesiąca ciąży. W sumie walizka nie miała prawa osiąść kurzem, bowiem ciągle coś do niej dokładałam, przekładałam i ugniatałam. 
Czynności przygotowania zawartości rozpoczęłam od sporządzenia listy rzeczy. Później nadszedł czas na przyjemności czyli zakupy i w ostateczności pakowanie. 

Poniżej lista rzeczy potrzebnych w szpitalu dla przyszłej mamy:
- dokumenty tj.dowód osobisty, kartę ciąży, wyniki badań, NIP pracodawcy może być RMUA, wynik grupy krwi w originale.
U mnie nikt wcześniej nie zauważył braku badania HBS, dopiero nastąpiło to w szpitalu. Było trochę zamieszania. Dla mnie ogrom niepokoju.Po kilkanaście razy wertowano moje wyniki badań. I nic takiego w nich nie znaleziono. Bardzo wtedy się zdenerwowałam. Jednak na szczęście lekarz zlecił wykonanie tego badania i dzięki temu nie zostałam odesłana do domu.
- koszula najlepiej 3 sztuki. W pierwszej dobie czy po cięciu, czy po porodzie naturalnym organizm intensywnie się oczyszcza drogą pochwową. I tak ma być.  Jeżeli tzw. odchody czyli krew w postaci czystej lub skrzepy są skąpe wówczas trzeba informować położną, przede wszystkim lekarza. Podłączą kroplówkę lub dadzą zastrzyk i macica poprzez obkurczanie zwiększy ilość oczyszczania.
Jest to moment, gdy  koszula może nam się pobrudzić krwią przez jej intensywny wypływ. Później jeżeli karmimy piersią dochodzi do podrażnienia brodawek, do tej pory nie przyzwyczajonych do zwiększonej siły ssania.
Należy je intensywnie wietrzyć i smarować, gdy bobas śpi. No i tu też koszula połyka te mazidła i powstają na niej tłuste plamy. Zdecydowanie polecam zakup koszul o ciemniej barwie.Najwygodniejsze do karmienia są koszule rozpinane na środku.
- kapcie- jak wyżej również ciemne. Ja zakupiłam najtańsze, bowiem wiedziałam, że wychodząc ze szpitala pozostawię je w koszu szpitalnym- mając na uwadze cały zebrany zbiór bakterii.
- ręcznik - 1 mały plus 1 duży. Nie trzeba więcej, ponieważ zawsze nowy ręcznik może być dowieziony.  
-klapki pod prysznic- w moim przypadku były to najsmuklejsze plastikowe japonki, takie co, by dużo miejsca nie zabierały w walizce,
- stanik do karmienia 2 sztuki - należy pamiętać by kupować o rozmiar większy niż ten, który nosiłyśmy przed ciążą, gdyż podczas pojawiającej się laktacji piersi podwajają swoją objętość.
Gładki bez szwów, by nie podrażniał sfatygowanych karmieniem brodawek.
Po miesiącu jak brodawki doszły do siebie, a mały przywykł do karmienia piersią, co wiązało się ustaniem wymiotów po spożyciu mojego mleka-  zakupiłam jeszcze dwa wizualnie atrakcyjniejsze staniki.
W sumie to należy pamiętać, że od momentu pojawienia się laktacji stanik powinien towarzyszyć nam zarówno przez dzień jak i noc. Podtrzymuje on bowiem ciężar nabrzmiałych piersi, co chroni przed ich opadnięciem i rozciągnięciem w dół.

-wkładki laktacyjne - wszystkie są prawie identyczne pod względem jakości wchłaniania. Najważniejsza w nich jest powierzchnia klejona mocująca wkładkę z miseczką stanika.
Nie jest to przyjemne, gdy podczas otwierania miseczki  stanika, wkładka ląduje na ziemi. Tak więc ma trzymać mocno. Do szpitala wystarczy jedna paczka.
Wkładki i inne produkty, które były zapakowane w kartonowe pudełka przełożyłam do woreczków z suwakiem. Ułatwiło to ich pomieszczenie w walizce. 
- krem do brodawek - u mnie rewelacyjnie sprawdziła się przypadkiem zakupiona lano-masć Ziaja. Po aplikacji lano-maści nie trzeba jej zmywać przed karmieniem, co było bardzo ważne. Stosowałam ją także dwa miesiące przed porodem, w celu hartowania brodawek. Jednak na tym polu nie zdała egzaminu. Poległa zderzając się z nieprzeciętną siłą ssania mojego maluch.
- podpaski ciążowe-  wzięłam jedno opakowanie do szpitala na start, choć w domu miałam jeszcze zakupione trzy opakowania. Częstotliwie maż je dowoził. Wykorzystałam wszystkie. Wracając ze szpitala do domu zakupiłam sobie już takie duże zwykłe podpaski na noc. Ogólnie dostępne podpaski poporodowe to podpaski bella. Nie mogę powiedzieć, że są jakieś rewelacyjne.Zdecydowanie słabo chłonne. Ogólnie średniej jakości. W sumie trzymają się swojego miejsca w trakcie wykonywania- bez majtasów- marszu gejszy. Ale to raczej zasługa ścisku obunóż.
Znacznie lepsze pod względem chłonności okazały się podpaski-podkłady Baby ONO. Pasek klejowy mocny. Sprawdzają się jeżeli w szpitalu można nosić majteczki. Jeżeli jest ogólny zakaz na majtasy, wówczas nasza podpaska skleja się w rulon i obciera uda.        
- majtki jednorazowe lub bawełniane- miałam jedne i drugie. Były nie mile widziane, bowiem w szpitalu, w którym rodziłam panował zakaz ich ubierania. Zasada numer 1! WIETRZYĆ! Majtasy okazały się zbędne. Po przetestowaniu tych jednorazowych muszę stwierdzić, że nie przepuszczają powietrza.

- podkłady na łóżko- w szpitalu w którym rodziłam musiałam mieć wszystko łącznie z podkładami. Świetnie spisały się tu podkłady SENI wielkość 90/170 cm. Zużyłam przez pobyt wynoszący 5 dób szpitalnych 3 sztuki. Paczka zawiera 30 sztuk.
- środek dezynfekujący - miałam Asept Spray 100 ml. Zalecił mi go mój ginekolog. Dwa razy dziennie miałam pryskać nim krocze, ranę po cięciu. Przydał się także do pielęgnacji pępuszka malucha. Jednak nie pryskałam nim pępka bezpośrednio, bowiem miał za mocną siłę wyrzutu, tylko aplikowałam za pośrednictwem patyczka do uszu.
- leki które stale przyjmujesz- lepiej mieć je przy sobie, bowiem lekarz może podjąć decyzje, iż masz je przyjąć przed porodem.

-pomadka nawilżająca usta- uratowała mi życie po cieciu kiedy nie mogłam pić, a także chroniła przed wysuszającym  suchym powietrzem.

- szlafrok -był przydatny w czasie manewrowania między salą, a toaletą zwłaszcza na początku, gdy krwawienie bezlitośnie brudziło koszulę przy każdym ruchu.Kamuflował te różne pojawiające się kleksy.Ważne żeby miał kieszenie do których można włożyć w drodze do toalety, taśmę  papieru toaletowego, chusteczki lub podpaskę na zmianę. 
-skarpetki
- laktator- najprostszy. Ważna jest siła ssania. W moim przypadku sprawdził się laktator ręczny z AVENT z nakładką masującą piersi. Był wystarczający i bardzo potrzebny tylko na początku laktacji. Później już maluch wzorowo redukował nadmiar mleczny w piersiach. 
- butelka do karmienia - koniecznie trzeba mieć przy sobie. Szczególnie gdy laktacja się opóźnia.
U mnie po cięciach laktacja wystąpiła dopiero w czwartej dobie. W szpitalu otwarcie spytałam czy dostanę mleko, czy mam przywieźć swoje. Dostałam. Zależało mi na karmieniu piersią, więc najpierw małego przystawiałam do piersi na masaż sutków, a później w nagrodę dostawał butelkę.Nic na siłę. O butelkę poproszono również, gdy mały dostał żółtaczki, wówczas podawano w niej glukozę w celu nawodnienia.     
- kubek,sztućce, talerzyk, herbatka laktacyjna  
- woda mineralna - dużo wody mineralnej. Ja miałam zgrzewkę sześciopak, który przyniósł mi po cięciu mąż.Wypite zostało wszystko. Woda cały czas w dużej butli tj.1,5 litra, leżała na łóżku na wysokości mojej głowy. Nie miałam problemów z jej dźwignięciem, bowiem ręce miały się doskonale. Jak jej zawartość zbliżała się do końca, to prosiłam położną o podanie następnej butli.Mała butelka byłaby bardzo poręczna, jednak wymagała by uzupełnień.   

- biszkopty, sucharki - awaryjny prowiant jest bardzo ważny, bo nawet gdy minie doba od operacji i możemy jeść, nie zawsze od razu otrzymamy cokolwiek do przegryzienia.

- czopki glicerynowe - na wypadek zaparć dobrze mieć swoje, bowiem unikniemy wnioskowania o nie u położnych.
- papier toaletowy- z reguły na oddziale jest, tylko że szary, szorstki. W porach wieczornych może go w toalecie zabraknąć. Aby uchronić się przed niemiłymi niespodziankami, dobrze mieć kawałek swojego lub chusteczki higieniczne zawsze przy sobie w kieszeni szlafroka. Uzupełnienie papieru przez salowe następuje wczesnym rankiem podczas sprzątania sal.Jedna rolka zdecydowanie wystarczy na cały pobyt.  

- pasta do zębów, grzebień, małe lusterko
- żel pod prysznic

- płyn do higieny intymnej- był ze mną w szpitalu jak i przez całą ciąże LACTACYT plus jednak wyłącznie ten na którym jest napisane "płyn ginekologiczny do higieny intymnej". Inne z tej serii nie były tak doskonałe jak on.
Kupuje zawsze pojemność 200 ml. Na produkt mini nie trafiłam, więc przelałam potrzebną ilość do zakupionego w Rossmanie pojemnika (tj . takiego na kosmetyki do podróży samolotem). W wersji mini można też zakupić płyn BIAŁY JELEŃ, tylko przed użyciem należy kilkakrotnie go przetestować, czy nam odpowiada i nie podrażnia. Tantum Rosa jest idealna ze względu na właściwości znieczulające.  Praktykowałam w ciąży przy infekcjach pochwy w warunkach domowych. Występuje jedynie w formie saszetek. Przez co jego użycie w warunkach szpitalnych sprawia trudności.
- szampon do włosów - zdecydowanie 2 w 1 czyli szampon taki z odżywką, co by ułatwiał rozczesanie włosów i wykluczałby konieczność pakowania oddzielnie odżywki.
- spinki lub gumki do włosów - na cięciu nie można mieć na sobie żadnej biżuterii, także i spinek ze względów bezpieczeństwa, więc w tym przypadku  sprawdzają się gumki.Po operacji wszystko dozwolone.

- kółko do pływania dla dzieci - niezbędne wg. moich znajomych w okresie gojenia krocza i transportu do domu samochodem. Przede wszystkim ułatwia przebywanie w pozycji siedzącej. Po porodzie siłami natury jak i  innych operacjach ginekologicznych.

- rogal do karmienia mój wybawca. Zabrany do szpitala unosił mój tułów ku górze. Uchronił przed płaskim leżeniem, na tym czymś, co w szpitalu ma uchodzić za poduszkę. Służył jako "doskonały jasiek". Pomagał w karmieniu zabezpieczając ranę. Był oparciem dla pleców  na łóżku jak i na fotelu podczas karmienia.
- telefon, ładowarka 

Ubrania dla noworodka:

     Przygotowałam cztery zestawy. Każdy zapakowałam w woreczek zakupiony w Tesco taki do mrożenia owoców zamykany na plastikowy suwak.

Zestaw składał się z :
- czapeczki bez wiązania
- rękawiczek- "anty-drapki"
- body - rozpinane na środku co ułatwia ich zakładanie, długi rękaw lub krótki zależnie od pory oku
- pajacyk rozpinany z przodu- jak wyżej ułatwiało zakładanie
- skarpetki

     W domu miałam naszykowane jeszcze 5 takich zestawów. Przyznam, że zostały one dowiezione, a zużyte przekazane do prania i ponownie przywiezione do szpitala.
Ubranka były ciągle potrzebne ze względu, na to że mój maluch po każdym posiłku z uwagi na niedojrzałość układu pokarmowego obficie ulewał wręcz wymiotował. Nie istotne czy mleko pochodziło z piersi czy z dokarmiania butlą. Zwrot musiał być dokonany. Pierwsze dziecko tylko raz wymagało dodatkowego przebrania. Z tego wynika, że każde dziecko pisze swój odrębny scenariusz.
 Ubranka były zakupione w rozmiarze 56-62 cm.

Ponadto:
- pieluchy typu pampers- na początek polecam te oryginalne PAMPERS-y rozmiar od 2-5 kg, zdecydowanie nie podrażniają i nie ma problemów z odparzeniami. Później można spróbować zmienić na inne, choć dla moich dzieciaczków eksperymenty te były nie udane. Zawsze pojawiały się jakieś zapalenia pieluszkowe. Po których wracaliśmy do oryginalnych pampersów.
Paczkę pieluch spakowałam w oddzielnej, zakupowej, szmacianej torbie wraz z biszkoptami i sucharami, którą z auta po cięciu przyniósł mi mąż.
-mokre chusteczki- w szpitalu miałam chusteczki PAMPERS. Jak wróciłam do domu to zaczęłam praktykować Softino  z LIDLA, które nadal się u mnie sprawdzają. Skusiłam się także na próbę chusteczek z Biedronki DADA, które okazały się mniej wilgotne i sprawnie rozrywające się na mniejsze kawałki.  
- pieluchy tetrowe 6 sztuk- niezbędne do wyścielenia rożka i wytarcia buzi malucha z nadmiaru mleka.
- rożek zwykły bez usztywniacza.  W szpitalu niektóre położne są zdania, że z usztywnionego rożka dziecko może wypaść. W mojej ocenie jest w tym wiele prawdy w takim zwykłym bardziej czuje się ciałko dziecka. Musimy pamiętać, że nie tylko my nosimy nasze maleństwo często i położne zabierają je na badania, mycie, szczepienie. Więc rożek musi być bezpieczny. Dobrze jeżeli rożek posiada zarówno rzepy i do tego jest wiązany. Sam rzep szybko się zużywa. 
- płyn do mycia- na "chybił trafił" zakupiłam płyn do kąpieli z oliwką Nivea hipoalergiczny. Był to strzał w tzw. dziesiątkę. Dwa w jednym. W szpitalu nie smarowałam skóry dziecka żadnym balsamem.Sam płyn był wystarczający. Smarować zaczęłam dopiero w domu i nie była to oliwka tylko również hipoalergiczne aksamitne mleczko nawilżające z Nivea. Skóra niemowlaka była idealna.
- ręcznik z kapturem    
- smoczek
- kocyk - zakupiłam taki bardzo cienki za 20 zł w Ikea. Przydał się jedynie do wyścielenia łóżeczka dla niemowlaka. Zdecydowanie obtulenie w rożku wystarczyło.

      W domu pozostawiłam ubrania przygotowane na wyjście, które w dzień wypisu zostały mi przywiezione.
 Dla dziecka były to body,  śpiochy typu pajacyk, cieplejsza czapeczka i polarowy kombinezon, także fotelik samochodowy. Była wczesna wiosna, więc nie obeszło się bez okrycia kocykiem przed wiatrem.
 Dla siebie przygotowałam moją  sportową sukienkę z okresu ciąży.  Przypominającą dużą dresową bluzę ze ściągaczem u dołu imitującym spódnicę. Na nogi rajstopy w rozmiarze XL. Podciągnięte pod pachy bardzo stabilizowały i kontrolowały ruchy fałdek brzusznych. Buty koniecznie EMU, z trudnością wciągnięte na moje spuchnięte słoniowe stopki. Było luźno i wygodnie. A co najważniejsze nic nie podrażniało rany po cięciu.

      To prawdopodobnie wszystko w tym temacie. Jeżeli coś mi umknęło to proszę was o uzupełnienie tych istotnych informacji.


 


  

            

  

piątek, 22 stycznia 2016

CESARSKIE CIĘCIE W PRAKTYCE

     Cięcie cesarskie to nie zabieg tylko poważna operacja. Polega ono na przecięciu skalpelem skóry, otrzewnej oraz macicy. Z reguły wykonuje się je pod dyktando przyjętych wskazań medycznych.
       Mając na uwadze, iż teoria w zakresie wskazań medycznych oraz istoty cięcia cesarskiego w sposób obfity opisane są na wielu portalach internetowych, temat ten przedstawię w ujęciu praktycznym opierając się jedynie na własnych przeżyciach w tej materii.
       Moje dwie cesarki były operacjami zaplanowanymi. Zarówno w pierwszej jak i w drugiej ciąży dzieciaczki ułożyły się do otworku w tzw. położeniu miednicowym lub pośladkowym. 
W pierwszej ciąży moje dziecko nawet na moment nie zrobiło fikołka na główkę. Taką lokalizację bobas wybrał od początku i w niej trwał do końca.
Natomiast w drugiej ciąży nasze dziecko w brzuchu wykonało najprawdopodobniej wszystkie możliwe jogowe asany. Do 38 tygodnia ciąży mój ginekolog sukcesywnie podczas usg informował mnie, że mały ma jeszcze sporo miejsca do imprezowania. Gdy zaczął nabierać intensywnie masy w wielkości jednego kilograma, był ułożony prawidłowo do porodu naturalnego, czyli główką w dół.
Szczerze przyznam, że wówczas, każdy ze zbioru moich lekarzy- na których miałam przyjemność trafić w tym ciążowym okresie- informował mnie, że mogę rodzić naturalnie. Jednak pouczali, że po pierwszym cięciu między innymi z uwagi na bliznę macicy, która sieje ryzyko pęknięcia i możliwości krwotoku, byłaby to próba porodu naturalnego za moją zgodą.
Próba porodu naturalnego miała się odbyć z jednocześnie przygotowaną, zwartą i gotową do przeprowadzenia awaryjnego cięcia, salą operacyjną.
Do dziś jestem zdania, że trafiłam na bardzo kompetentnych lekarzy, którzy jak to się mówi nie mataczyli, tylko trzymali się wyznaczonych w danym przypadku procedur. Pełny profesjonalizm.
Cóż poradzić, że ja pacjentka  w drugiej ciąży, roszczeniowa, wybredna i ogarnięta chęcią poznania całej branży ginekologicznej zmieniałam lekarzy jak skarpetki. No niestety nie zawsze występowała między nami  tzw. chemia :)
Rekomendacje Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego określają między innymi kierunki postępowania u ciężarnych rodzących po przebytym cieciu cesarskim. Warto się z nimi zapoznać, bowiem jasno przedstawiają, iż cięcie cesarskie to operacja będąca ingerencją w organizm, która może nieść za sobą wiele powikłań.
      Póki mój przyszły cesarz był ułożony głową w dół myślałam sporo o naturalnym porodzie. W tych planach towarzyszył mi wielki niepokój. W sumie poród naturalny był dla mnie czymś obcym, a pierwsze cięcie cesarskie choć zdarzeniem znanym i przeszłym, to bardzo traumatycznym.
Na tyle traumatycznym, że nawet nie miałam nigdy już zamiaru przymierzać się do drugiej ciąży. Wówczas stwierdziłam, że nie jestem stworzona do rodzenia dzieci, gdy nawet cesarka okazała się ponad moje siły.
Cięcie to przebiegło z komplikacjami.W trakcie operacji cały czas wymiotowałam. Miałam podawaną kilkakrotnie adrenalinę i tlen. Ponadto skończyłam z drenem w jamie brzusznej, który usuwano na żywca tak, iż myślałam że rodzę drugie dziecko. Jak znieczulenie straciło swoją moc podawano mi jako środek przeciwbólowy- ketanol w tabletkach. Nic nie pomagało. Bolało okropnie. Jakby ktoś poszatkował moje ciało na mikroskopijne kawałki. Każda ściana, krzesło wszystkie przedmioty martwe były moje.
Wisiałam na nich jak zgarbiona staruszka. Jak to wspominam to do dziś czuję ten ból. Mój mały cesarz- nie po cesarsku przyjęty na tym świecie-został przecięty przez lekarza skalpelem na wysokości lędźwi i opatrzony trzema szwami. Tydzień po porodzie dostałam zastoju i wysokiej gorączki, co było przyczyną powrotu do szpitala. Po pierwszej cesarce dochodziłam do siebie bardzo długo, bardzo długo...
      Tym bardziej po tych przejściach, przy drugiej ciąży myślałam podjąć decyzję i zdecydować się na próbę porodu naturalnego. Jednak mój mały dzidziolek wyginając "śmiało ciało" zadecydował inaczej. Z pozycji pożądanej przeszedł w ułożenie poprzeczne. A pod koniec ciąży zasiadł "na tronie" w umiejscowieniu miednicowym i do końca w nim tkwił.

     Tak więc w moim przypadku obie operacje były planowane. I teraz czas na  szczegółową część praktyczną. Jeżeli cięcie jest operacją planowaną, to do szpitala należy się zgłosić z  skierowaniem wystawionym przez lekarza prowadzącego ciążę. Dobrze jeżeli skierowanie lekarz wypisze nam wcześniej.
W pierwszej ciąży po uzyskaniu skierowania miałam pojechać do szpitala na oddział ginekologiczny i wpisać się u położnej na termin zabiegu do prowadzonego zeszytu zabiegów.
W drugiej ciąży lekarz na ostatniej wizycie sam wyznaczył termin, w którym miałam się wstawić do szpitala wraz z wypisanym skierowaniem na izbę przyjęć.W obu przypadkach do szpitala przybyłam w dniu, w którym odbywało się cięcie tj. wczesnym rankiem na godz. 7.

    Na izbie przyjęć założono mi kartę położniczą oraz wykonano mi zapis EKG. Następnie zaprowadzono na oddział ginekologiczno-położniczy. Tam pobrano mi krew w celu zrobienia świeżej morfologii, układ krzepnięcia itp. Także założono mi wenflon.Kazano przebrać się w swoją koszulę. Tylko w nią.
Oczywiście  żadnych już na tym etapie majtasów. I zaczęła się na leżąco seria przyjmowania kroplówek. Przede wszystkim oksytocyna. Było ich sporo.
Jednocześnie podłączono mnie do sprzętu rejestrującego zapis KTG. Za pierwszym i za drugim razem nie miałam żadnych akcji typu golenie miejsc łonowych. Przez całą ciążę dbałam o moją łysinę. Tak więc i przed samym cięciem zrobiłam sobie regularne spa w tym obszarze.
Również nikt nawet nie wystąpił z inicjatywą robienia mi lewatywy. Mój lekarz prowadzący był zdania, iż lewatywę należy wykonywać tylko w razie narkozy czyli znieczulenia ogólnego.
Zalecił mi jedynie ograniczenie jedzenia i picia parę godzin przed operacją. Dzień przed operacją starałam się jeść ogólnie lekkie i płynne rzeczy. Na śniadanko jakieś płatki. Wypiłam także na czczo literek kefirku by przepłukać naturalnie jelitka. Na obiadek rosołek. A o 17 już nic.
Piłam do 23 w nocy. Pić chciało mi się bardzo. Najprawdopodobniej przez suche powietrze. Pomagałam sobie przez łyk wody, który brałam tak, by zwilżyć usta i  zmoczyć kubki smakowe, a następnie wodę wypluwałam nie przełykając. I tak oszukiwałam swój umysł do rana.
W tym miejscu polecę każdemu mieć przy sobie gadżet nie do zastąpienia zwłaszcza przed i już po wykonanym cięciu. Jest nim pomadka ochronna, nawilżająca usta. Ona też przynosiła mi ogromną ulgę w momencie gdy nie mogłam pić.

     Po kroplówkach kazano mi  przebrać się w koszulę szpitalną. W całym tym procesie wypełnia się mnóstwo dokumentacji między innymi zgodę na leczenie, upoważnienia osób do informowania o stanie zdrowia pacjentki i dostępu do dokumentacji medycznej itd.
W między czasie rozmowa z anestezjologiem w zakresie wyboru znieczulenia. Wypełnia się przedoperacyjną ankietę anestezjologiczną, która zawiera ogólny wywiad, oświadczenie zawierające pouczeniu o istniejącym ryzyku, oraz zgodę na znieczulenie.
Dwukrotnie wybrałam znieczulenie pp czyli znieczulenie podpajęczynówkowe. Dla mnie było to najlepsze znieczulenie ze względu na małą interwencję w mój szanowny kręgosłup.  Narkoza  nie wchodziła w grę ze względu na swoją szkodliwość dla mnie i dla dziecka. Nie wyobrażałam sobie nie być świadomą przy pierwszym krzyku mojego maleństwa. A już po pierwszym cięciu wiedziałam, że znieczulenie pp całkowicie wystarczy na całą operację. Ponadto działa jeszcze przez ok. 2 godziny od zabiegu, ale może i dłużej w zależności od organizmu. Poza tym przy tym znieczuleniu, lekarz może działać spokojnie bez pośpiechu. 

     Byłam znieczulona od pasa w dół. Podanie znieczulenia polegało na wygięciu się w pozycji siedzącej w łuk, tj. pochyleniu się w kierunku kolan. Jedyne co się czuje to tylko ukłucie.W sumie jak zwykły zastrzyk.Nie można się ruszać, no bo w sumie to i po co przeszkadzać anestezjologowi.
Za pierwszym i za drugim razem  w czasie podawania znieczulenia, poprosiłam o przytrzymanie prawie, że przytulenie mnie przez pielęgniarkę. Tak na wszelki wypadek, by ujarzmić niekontrolowane dygnięcia odruchy.
    Po znieczuleniu z pozycji siedzącej  na bardzo wąskim "łóżku" zostałam przez personel, rach ciach ułożona do pozycji leżącej. Po podaniu znieczulenia miałam uczucie ciężkości ciała i miłego ciepła, w sumie już od piersi w dół.
      Następnie przyszedł czas na montaż cewnika. Mając nie miłe doświadczenia związane z nieudolnym i bolesnym cewnikowaniem w pierwszej ciąży, zależało mi, aby cewnik wstąpił w swoje miejsce po podaniu znieczulenia, o co prosiłam mojego lekarza. Było bezboleśnie.
Zaczęło się malowanie mojego brzuchola jodyną. W obrębie mojej twarzy utworzono jakby parawanik. Na brzuszku również zaścielono zieloną jakoby tkaninę wyznaczającą pole operacyjne. Jeszcze tylko anestezjolog popsikał mnie w obszarze pach, by sprawdzić czucie i rozpoczęto wykonywanie cięcia.
Lekarzy operujących jest zazwyczaj dwóch. Po przecięciu powłok brzusznych, otrzewnej następuje ostrożne wyjęcie malucha. Uczucie jakie towarzyszy to szarpanie naszego ciała, jednak kompletnie bezbolesne. Nic w tym dziwnego, bowiem lekarz by wydobyć dziecko musi się sporo przy nas nagimnastykować. Wszystko odbywa się szybko.
Dzidziusia przejmuje pediatra i trwa mierzenie, odsysanie lub inne niezbędnie rutynowe zabiegi.
W tym czasie lekarze wyjmują łożysko i zszywają. To wymaga więcej czasu.O ile wyłowienie maluch trwa około 10 minut to szycie można szacować na 20-30 minut.

 Malucha pokazano mi po chwili. Przytulono do mojego polika. No i to jest ten magiczny moment, w którym łza się w oku kreci ze wzruszenia. Wewnętrznie organy zostały zszyte szwami rozpuszczalnymi. Zewnętrznie szwy były nierozpuszczalne i zostały zdjęte w siódmy dzień po operacji. Po wszystkim zostałam przewieziona do sali. Rana po cięciu była zaklejona plastrem tylko przez parę godzin. Później przyszła do mnie bardzo mądra pielęgniarka, która zaproponowała mi samodzielne odklejenie sobie plastra, co zapobiegło z jej strony bezlitosnym szarpaninom. W dalszym ciągu podawano mi kroplówki z oksytocyną na obkurczenie macicy.
W drugiej ciąży dziecko po porodzie od początku było cały czas ze mną. Była to niezwykła motywacja do tego, by szybko postawić się do pionu. Od razu po cięciu położna przystawiała i małego ssaka do mojej piersi.Mozolnie uczył się ssać. 
Pionizacja odbywała się ostrożnie.  W sumie po 12 godzinach od cięcia. Najpierw z pozycji leżącej próbowałam usiąść na łóżku. Cały ciężar ciała przenosiłam na ręce. Jak już usiadłam, to za jakiś czas próbowałam spuszczać ostrożnie nogi z łóżka. Najpierw jedną, potem drugą i znów siedziałam na łóżku. Próbowałam wstawać pionowo na nogi. Po czym wracałam do pozycji wyjściowej. Później jakoś już poszło.
Jak już byłam pewna, że zdołam dojść do toalety, to pozwoliłam pielęgniarkom na wyjęcie cewnika. Doskonałym gadżetem okazał się także zakupiony przed ciążą rogal. Taki do karmienia dzidzi. Żaden wiązany na końcach i żaden sztywny. Tylko taki będący jakoby poduszką.
Podłożony pod głowę po operacji doskonale uzupełniał płaską poduchę szpitalną. Także ułatwiał mi wstawanie i przekręcanie się na boki. Podpierał plecy podczas karmienia i chronił ranę po cięciu.
Bardziej służył mi do stabilizacji mojego ciała niż do karmienia. Później już spełniał swoją pokarmową funkcję, a obecnie jest zabezpieczeniem dla mojego malca podczas zabawy na siedząco. Dostałam zezwolenie na spożywanie pokarmów jak minęła doba po operacji. Ogólnie mój pobyt w szpitalu wyniósł 4 doby.     
      W ciąży mój lekarz prowadzący powiedział mi, że druga cesarka tak nie boli. Na początku myślałam, że chce mnie zapewne tylko uspokoić, ale dziś wiem że tak jest. Przynajmniej u mnie się sprawdziło.
      Istotną kwestią są także środki przeciwbólowe. W drugim cięciu podawano mi przeciwbólowo opiaty w postaci morfiny. Ta profilaktyka nie tylko w dużym stopniu wyeliminowała ból związany z operacją, ale i  pozwoliła mi na dojście do całkowitej sprawności już w drugiej dobie po cieciu. Pozwoliło mi na odczuwanie radości z nowo narodzonego dziecka.   
Reasumując stwierdzę, iż cięcie cięciu nie równe. W moim przypadku pierwsze okazało się horrorem, natomiast drugie pełnym zaskoczeniem.